Wystawa fotograficzna „Henryk Rogoziński 1934 – 2004”
3 czerwca 2004r. odszedł od nas Henryk Rogoziński. Wspaniały człowiek, który na zawsze pozostanie w sercach wielu z nas. Pożegnaliśmy jednego z nas. Artystę-fotografika, gumistę, a przede wszystkim naszego Mistrza. Człowieka o gołębim sercu i ogromnym autorytecie.
My: przyjaciele i znajomi postanowiliśmy zorganizować wystawę prezentującą prace Jego i jego uczniów.
Dlatego 8 października 2004 Galerii Arsenał odbył się wernisaż fotografii.
Bliższe informacje o Henryku Rogozińskim i jego technice znajdziecie państwo pod adresem:
http://henrykrogozinski.fo.pl
http://www.bstok.pl/fotoart/?autor=4
http://www.szukamypolski.com/xll.php?id=81
http://www.guma.powernet.pl/
Urodził się 2 lipca 1934 roku w Grabowcu koło Bielska Podlaskiego, a od lat mieszkał i tworzył w Białymstoku gdzie zmarł po długiej chorobie 3 czerwca 2004 r.
Ukończył Technikum Poligraficzne w Warszawie, zaliczył także 4 lata na SGGW w Warszawie.
Posiadał uprawnienia instruktora fotografii kat. „S”, oraz tytuł: „Zasłużony dla twórczości polskiej” – za twórczość w technice gumy, był członkiem założycielem, rzeczywistym i honorowym oraz członkiem Kapituły Fotoklubu Rzeczypospolitej Polskiej.
Był również członkiem rzeczywistym Związku Polskich Artystów Fotografików /Okręg Świętokrzyski/.
Z fotografią zetknął się już w szkole podstawowej w Bielsku Podlaskim, a będąc w liceum ogólnokształcącym wykonał swój pierwszy skrzynkowy, jednosoczewkowy aparat. Odbitki wykonywał wówczas w kopioramce metodą stykową. Później wraz kolegą urządził pracownię na strychu piekarni gdzie – jak wspominał – było zawsze ciepło. Gdy podjął studia w Warszawie ma SGGW na wydziale melioracji, po ukończeniu kursu uzyskał członkostwo w Warszawskim Towarzystwie Fotograficznym, a po przerwaniu studiów na melioracji i zmianie na kierunek poligraficzny – został członkiem Białostockiego Towarzystwa Fotograficznego.
Henryk Rogoziński – jak sam często przyznawał – nieustannie eksperymentował. Fotografię traktował jak hobby i z benedyktyńską cierpliwością szukał takich metod i środków, które jak najlepiej mogłyby oddać jego twórczy zamysł. Swą pierwszą wystawę przygotowywał aż przez 10 lat, a roboczo nazwał ją ” wszystkie chwyty dozwolone”. Pokazał ją po raz pierwszy w Białymstoku w 1973 roku – były to portrety i pejzaże. Serią tych prac uzyskał później członkostwo w ZPAF.
W okresie następnych 30 lat zaprezentował przeszło 50 wystaw autorskich – w kraju i za granicą.
Lubił uczyć fotografii i miał w tej dziedzinie wielu utalentowanych wychowanków. Wspominał z uśmiechem, że prowadzi „młodzież” od lat 7-miu do 70-ciu, bo przy uprawianiu hobby wiek nie gra roli. Do jego pracowni przy ul. Mickiewicza w Białymstoku przychodziła młodzież ze szkół podstawowych i spotykała się ze starszymi kolegami w wieku swoich dziadków. Wcześniej opiekował się jeszcze dwoma zespołami fotograficznymi działającymi przy Białostockiej Sp-ni Mieszkaniowej i Wojewódzkim Domu Kultury / obecnie Wojewódzki Ośrodek Animacji Kultury – gdzie w latach 1966-1977 pracował jako instruktor fotografii.
Był niezwykle pracowity: oprócz własnej pracy artystycznej i zawodowej jako poligraf, organizował rozmaite kursy, plenery, warsztaty, seminaria i konsultacje. Brał aktywny udział w licznych plenerach krajowych i wystawach.
Był także współorganizatorem Ogólnopolskiego Festiwalu Amatorskich Filmów Publicystycznych w Białymstoku, a przez trzy kadencje sprawował funkcję prezesa lub wiceprezesa Białostockiego Towarzystwa Fotograficznego.
Osoby, które miały sposobność zetknięcia się z Henrykiem Rogozińskim wspominają jego wielką kulturę osobistą, dobroć, skromność i szacunek jaki przejawiał dla drugiego człowieka. Kochał ludzi i sztukę.. Zapewne z wzajemnością.
Wspomnienie o Henryku Rogozińskim
Spotkaliśmy się po raz pierwszy na wernisażu jednej z poplenerowych wystaw w Galerii Fotografii ZPAF w Kielcach gdzieś w połowie lat 90. Moje pierwsze wrażenie z naszego kontaktu, choć nad wyraz pozytywne, było trochę przytłumione atmosferą i gwarem, jaki nam towarzyszył tamtego wieczoru.
Jednak zapamiętałem jego ujmujący sposób zachowania polegający na rzadko dziś spotykanej umiejętności słuchania innych połączonej z życzliwym uśmiechem i spojrzeniem – a czasem błyskotliwą uwagą świadczącą o niesamowitej wręcz intuicji i poczuciu humoru. Wyczuwało się w nim z jednej strony pokorę i nieśmiałość, czasem może nawet lekkie zakłopotanie, z drugiej zaś, jakby dla przeciwwagi – pewien majestatyczny rys osobowości, co zresztą całkiem nieźle podkreślała jego oryginalna aparycja: mocny profil, długie siwe włosy i broda oraz żółtobrązowe od papierosów – łagodnie pofalowane wąsy.
Ucieszyłem się, gdy po latach przerwy spotkaliśmy się w 1998 r. na plenerze Art -Eko w Sielpi na Kielecczyźnie. Niekończące się rozmowy w gronie przyjaciół, prezentacje autorskie, pokazy przeźroczy i spotkania w których braliśmy udział oraz wspaniałe wycieczki po drogach i bezdrożach rejonu Gór Świętokrzyskich przypieczętowały naszą sympatyczną znajomość. Myślę, że łatwo było nam znajdować wspólny język w związku z zamiłowaniem do „staroci” – z prawdziwą bowiem przyjemnością fotografowaliśmy chałupy i stare wiejskie graty służące ludziom niekiedy przez całe pokolenia. Henryk zawsze potrafił dostrzec w nich jakąś wyjątkowość i ducha przeszłości, co i mnie bardzo inspirowało. Tamte wspólne eskapady jak i te późniejsze: do Krakowa, Kielc, Ostrowca Św., Sandomierza, Szydłowca, Końskich, Ameliówki czy Bodzentyna w mniejszym czy większym towarzystwie wspominam jak najlepiej. Był znakomitym kompanem: w czasie fotografowania, gdy każdy niemal chadzał swoimi ścieżkami, z nim można było spokojnie, bez pośpiechu wyszukać interesujący motyw – ustawić się – zaczekać na właściwy moment i światło, a czasem wymienić uwagi, spytać o coś czy zażartować. Fotografował sporo i zapamiętale, wykonując po kilka wariantów danego ujęcia. Interesujący go obiekt czy detal oglądał z wielu stron – tak, aby wybrać dlań możliwie najlepszą formę, perspektywę czy światłocień. Zwracał też uwagę na kontekst i relacje elementów cząstkowych w kadrze, aby podporządkować je głównym tematom. Zdjęcia które robił w terenie, najczęściej wykorzystywał później do dalszej pracy polegającej na grafizacji: zziarnieniu, likwidacji półtonów czy pseudosolaryzacji na błonach graficznych po to, by ostateczne dzieło wykonać perfekcyjnie w technice gumy arabskiej.
Z reguły były to monochromy: czarno-białe, sepia bądź ciemna zieleń. Dzięki nim uzyskiwał odrealnione, przenoszące widza na wyższy poziom abstrakcji obrazy:
czasem niezwykle ascetyczne, innym razem pełne bujnej ornamentyki o ciekawej – liniowej lub plamkowej – rozgrywce plastycznej.
Posługując się skomplikowaną techniką gumy – uzyskiwał dodatkowo bogatą fakturę i wydobywał niemal strukturalne szczegóły. W jego pracach dominuje umiłowany przez niego krajobraz, ale także cerkwie, drzewa i wiatraki: źródła jego własnych przeżyć estetycznych. Poza sferą wizualną – lecz jakże obecne – są nostalgia
i romantyzm wzmacniające odbiór refleksyjny widza. Fotografie Henryka Rogozińskiego są tworem świadomym, oryginalnym, a nade wszystko adekwatnym do wartości jakie dostrzegał w świecie rzeczywistym i które nieustannie poddawał indywidualnej kreacji.
Twórczość była dla niego wzniosłą dziedziną życia, dla której warto było się poświęcić.
Napisał o nim Paweł Pierściński: ” Dzieło Henryka Rogozińskiego zwraca uwagę odmiennością wizji artystycznej. Fotograficzne obrazy nie mają odpowiednikaw polskiej fotografii artystycznej, są jedyną i niepowtarzalną wartością stworzoną przez twórcę na własny użytek, lecz zaadresowaną do widza, który czerpie z tych dzieł radość estetyczną. Nie są to fotografie czy utwory poligraficzne ani też „gumy”, jednakże czerpią one z wymienionych dyscyplin artystycznych w równej mierze, stwarzając obrazy unikalne i odrębne.[…] Widza niepokoi pytanie: co stanowi urok tej twórczości ? Odpowiedzieć na nie mogą osoby obcujące codziennie z pracami artysty, pojawiającymi się w licznych domach i galeriach sztuki. Kontakt z tymi obrazami uspokaja, a rozedrgana struktura graficzna wypełnia kartkę papieru klejnotami – lśnieniem drobin światła. Może właśnie na tym polega tajemnica twórczości Henryka Rogozińskiego.”
Adam Gryczyński
W przedostatnią niedzielę września, z żoną, zbierałem w podsupraskich lasach grzyby. Wspominaliśmy Henryczka, z którym jeszcze rok temu, w tym miejscu „grzybowaliśmy”.
Z Mistrzem jeździłem często nie tylko wypoczynkowo, ale przede wszystkim na plenery. Ciągle brakuje mi Henrykowego „… zatrzymaj, zatrzymaj! Jakie wspaniałe drzewo!”, wykrzykiwanego w najmniej odpowiednim momencie – na wąskiej drodze, na zakręcie.
Nie było dla niego nic ważniejszego na świecie, niż dobrze oświetlony motyw.
Los sprawił, że z Henrykiem byliśmy niczym Paweł i Gaweł. Mieliśmy bowiem pracownie w jednym bloku, na jednej klatce schodowej – Rogoziński na strychu, a ja w piwnicy. Oczywiście nie było między nami waśni. Henryk bowiem był „człowiekiem o gołębim sercu” i chyba nie ma osoby, która by go nie lubiła, czy źle się czuła w jego towarzystwie.
Mistrz ze swoją charyzmą stanowił swoisty katalizator środowiska fotograficznego. Wielu młodych ludzi zaraził na całe życie pasją fotografowania i jak starter do wywoływacza, otworzył przed nimi twórczą drogę. Oceniał prace innych surowo ale sprawiedliwie i dawał przy tym wiele przyjacielskich rad. Nie sposób było, nawet mimowolnie, nie stać się jego uczniem. Teraz już nic nie będzie takie samo – ani środowisko białostockich fotografów, ani atmosfera twórcza. Henryk należał do tych nielicznych ludzi, których chciałoby się widzieć żyjących wiecznie.
Ryszard Zięckowski
…uważałem, że każde z miast, a dotyczy to także wielkich amerykańskich metropolii i tamtejszych krajobrazów ogromnie zyskało by na ujęciu ich w fotogramach Mistrza – tym większa dla nich strata, , a dla naszych polskich stron splendor.
Stefan Haładyj (założyciel fotograficznej grupy E 44)
Biegnę do szkoły.
Znowu dwója ze sprawowania.
Uciekam z ruskiego.
Biegnę do pracowni Mistrza na piąte piętro przy Mickiewicza.
- Cześć Mistrzu – wołam od progu.
- Czemu nie w szkole? – pyta Mistrz.
- Nie było lekcji, jest Rada Pedagogiczna; kłamię, jak z nut.
Mistrz patrzy na mnie, uśmiecha się i mówi: - Maciek, pamiętaj, maturę musisz zrobić przed czterdziestką, bo później wliczą cię do wojny i tak już zostanie.
Maciej Ostaszewski
Plener w Krzętowie nad Pilicą. Henryk budzi mnie o 3 z rana, mówi że
doskonale spał ponieważ nie słyszał w swoim radyjku wiadomości o 1 i 2.
Jedziemy robić wschód słońca na most nad rzeką. Jesteśmy tam sami, okazuje
się że miejsce jest wyśmienite, robimy masę pięknych fotek.
Marek „Slajd” Tomaszuk
Chyba nikt z tych, którzy przychodzili do pracowni przy ulicy Mickiewicza
w Białymstoku, nie zwracał się inaczej do Henryka Rogozińskiego jak tylko:
„Mistrzu”. Z pewnością wynikało to z faktu, iż Mistrz był osobą niezwykle
otwartą i serdeczną, a na swój sposób także magiczną – roztaczał wokół
siebie aurę, która nie pozwalała mówić do niego z użyciem formułek „Panie
Henryku” lub „proszę Pana”. Osoby prawdziwie wyjątkowej nie nazywamy w tak
prozaiczny sposób.
Henryk Rogozinski był prawdziwym Mistrzem fotografii – niekwestionowanym
autorytetem dla młodych ludzi, którzy przychodzili do jego pracowni. Uczył
uważnie patrzeć na świat, z cierpliwością i zaangażowaniem wprowadzał w
tajniki zarówno zwykłej fotografii, jak i tak doskonale przez Niego
zgłębionej techniki gumy; szczególną uwagę zwracał na kompozycje
fotograficznego kadru. Kiedy poszukiwał tematu do kolejnej fotografii,
wybierał najbardziej odpowiednie ujęcia, a gdy wreszcie zajmował go
niezwykle pracochłonny proces opracowywania negatywów – pozwalał obserwować,
jak krok po kroku powstaje dzieło sztuki.
Kamil Kopania
Nie pamiętam by mówiło się :”idę na kółko fotograficzne” tylko” idziesz w tym
tygodniu do Mistrza?” I szło się. W tę aurę magiczną do sędziwego starca o
dobrodusznym spojrzeniu i białej brodzie proroka. Człowiek (jeszcze bardzo
młody) przenosił się w ubiegły wiek i cierpliwie uczył się archaicznych metod
'”gumy” i klasycznej fotografii czarno – białej.
Do Mistrza przychodziło się w „godzinę pasowej róży” gdy wszystkie zegary
poza ciemniowym stawały w miejscu.
Pan Henryk Rogoziński pozostanie dla mnie kimś równie charyzmatycznym co
Tolek Banan z kultowego serialu mego dzieciństwa. Był nie tylko Mistrzem
fotografii ale tez Mistrzem pracowni o cieplej atmosferze zjednoczenia i
poczucia sensu we wspólnocie wysiłków twórczych. Będę wspominać Go z
szacunkiem i nostalgia wiedząc, że zawdzięczam Mu nie tylko wiedzę z
fotografii ale cos nieuchwytnego. Cos wyjątkowego co sprawiało ze nazywaliśmy
Go Mistrzem.
Kinga-„Karioka” z kółka fotograficznego pana Henryka Rogozinskiego